poniedziałek, 4 września 2017

Jak po 10 latach, zostawiłem Linuksa dla Maka.




Przez ostatnie 10 lat moim podstawowym systemem był Linux, lub mówiąc ściślej - GNU/Linux. Posiada świetne cechy - elastyczność w konfiguracji, łatwy dostęp do aplikacji z repozytorium, zawsze coś się dzieje w środowisku tego systemu. Pomimo wieloletniego użytkowania, zawsze posiadałem gdzieś w tle maszynę wirtualną z Windows (ewentualnie zwykłego dual-boota). Pomimo relatywnie dobrego wsparcia Linuksa dla mojego laptopa, w tym odnalezieniu się w ekosystemie jego aplikacji, zawsze chciałem jednak czegoś więcej.



Jak zostało wspomniane w poprzednim akapicie, przez ostatnie 10 lat używałem Linuksa, choć interesował mnie już od czasów Corel Linux (ok. 1999 roku, choć będąc szczerym, wzdychałem wtedy do BeOS-a). W toku lat przeszedłem przez Ubuntu, Debiana, openSUSE, aż w 2009 roku wybrałem ostatecznie Fedorę, wtedy w wersji 12. Osiadając na dystrybucji spod skrzydeł Red Hata odkryłem, że to świetna dystrybucja Linuksa – wszystko mi wtedy działało, już wtedy Fedora miała ficzery, których próżno było szukać u konkurencji (np. automatyczne zgłaszanie bugów ABRT, mechanizm PreUpgrade, który pozwalał aktualizować starą wersję dista...nawet 2 wydania w górę, a także wygodny system transakcji pakietów itd). Świetnie wspominam Fedorę i sprzeciwiam się obiegowej opinii, że to „poligon doświadczalny Red Hata”. Dziwny argument biorąc pod uwagę, że ten „poligon” jest podstawą do budowy RHEL (jego fundamentem jest dosłownie starsza wersja Fedory). Naprawdę niepoważny ten Red Hat, skoro buduje biznesowy system na bazie „poligonu”... Widać się nie znają, społeczność Linuksa wie lepiej... Kończę jednak te dywagacje :-)

Mój typowy pulpit Fedory z GNOME 3. Było ciężko się rozstać.


Przez wszystkie lata z Linuksem - przyzwyczaiłem się do buszowania w konsoli gdy trzeba, sprawdzenia logów jeśli coś nie działa (najczęściej programy spoza repozytoriów), tworzenia specjalnych plików aby sterować podświetleniem matrycy laptopa itd. Powiem więcej - nawet filmy montowałem z uśmiechem, mimo zgrzytającego OpenShot przy większych projektach, a także mającego swoje humory KDEnLive, który potrafił cały projekt wystrzelić w kosmos. Niemniej ciągle gdy chciałem zagrać w część swoich gier – musiałem posiłkować się Wine, a chcąc użyć czytnika kart SIM...korzystałem z Windows, ponieważ nie było odpowiednika softu producenta na Linuksa. Krótko mówiąc - byłem zadowolony z Linuksa, ale zawsze pokątnie czułem, że jego drobnostki mnie irytują. Dodatkowo nie przepadam za Windows, więc jak wybrnąć z tego ambarasu? Rozwiązaniem jest przejście na system od Apple – dawniej OS X, dzisiaj już macOS. Powtarzałem zawsze jak mantrę, że chciałbym Maka ponieważ jest daleko od Windows, blisko do Linuksa, a posiada świetną bazę oprogramowania. Tym samym nie przymierzając, stałem się pół roku temu właścicielem MacBooka Pro z 2016 roku.

Czysto, schludnie, przyjemnie.


Od razu muszę uprzedzić - kupiłem MacBooka metodą tradycyjną, w jednym z lokalnych sklepów Cortland. Świetnie umeblowany, klimatyczny sklep – czuć ducha Jobsa. Kupując jednakże sprzęt, kompletnie nie czułem żadnej magii Apple. Starałem się celowo nakręcać, że kupuję właśnie sprzęt Jabłka, że wreszcie przechodzę na Maka...ale nie, kompletnie nic, zerowy „hype”. Dodatkowo ich sprzęt nie sprawił, że moje życie się odmieniło - nie stałem się bardziej kreatywny, ani nie chadzam do Starbucksa. Wspominam o tym aby uniknąć komentarzy, że dokonałem zakupu kiepskiego sprzętu, będąc pod wpływem marketingu Apple - nic z tych rzeczy. Zaskoczyło mnie jedynie pudełko, ponieważ laptop był ładnie zapakowany, a zawartość dobrze rozplanowana. Zupełnie inaczej niż typowe laptopy w tekturowym pudle, które opakowane są w styropan i zawinięte w piankę. Tutaj było zupełnie inaczej, ale nie pudełko się liczy. Co zyskałem na tej drogiej przesiadce, rozstając się niejako z Linuksem?

Przechodząc na Maka uzyskałem spokój. Używam tego sprzętu już pół roku i naprawdę jest wygodnie - włączam, robię co trzeba, wyłączam. MacOS posiada terminal rodem z Linuksa, w którym można śmiało działać, a dodatkowo istnieją zewnętrzne repozytoria z oprogramowaniem. Szkopuł w tym...że nie mam potrzeby używać konsoli, ani bawić w zewnętrzne repozytoria. Odmiennie niż w Linuksie, gdzie terminal był naturalnym narzędziem, a większość aplikacji pobierało się z repo. Mało tego - MacBook działa niesamowicie sprawnie i widać, że sprzęt i system to spójna całość. Aczkolwiek najważniejsze, bez czego nie byłoby przesiadki - uzyskałem dostęp do większej bazy oprogramowania, w tym komercyjnego. Apple to jednak inny świat, producenci częściej dostrzegają Maka. Może to drobnostki, ale możliwość skorzystania z oficjalnego programu do cyfrówki Canon, albo managera dla PS Vita od Sony to naprawdę miłe akcenty. Otworzyły się możliwości komercyjnego softu, w tym do montażu wideo. Uwielbiam to robić, a Final Cut Pro będące moim celem od dawna...jest tylko na Maka. Ogólnie to przyjemne, kiedy nie trzeba jak w Linuksie bawić się w dodawanie repozytoriów, sprawdzać czemu coś nie działa, bo może mam nowszą wersję biblioteki XYZ, więc będę musiał zrobić symlink do niżej wersji itp. Na Maku jest inaczej, wchodzę na stronę danego programu, pobieram plik dmg oraz instaluję offline. Wszystko jest spakowane w jednym pliku, łącznie z zależnościami, aczkolwiek w Linuksie coraz głośniej słyszymy o Snapach, Flatpakach i AppImage. Uwierzcie lub nie, ale sporo detali z Linuksa - stało się kompletnie abstrakcyjnych, mogę o nich w końcu zapomnieć. Zapomniałem nawet o macOS jako takim, ponieważ system jest dość przezroczysty dla użytkownika, toteż mogę skupić się na pracy. Co stało się zatem z Windows, ponieważ wspominałem, że na Linuksie miałem wirtualną maszynę z nim, albo dual-boota? Otóż Windows siedzi na maszynie wirtualnej, posiadam go, ale służy wyłącznie do oprogramowania InsERT (nie chciałem szukać odpowiedników dla Maka, a skoro posiadam licencję na ich soft, w tym dobrze go znam, to nie chciałem żadnych rewolucji).

Windows - na Linuksie bywał potrzebny, teraz niemal wcale.


Oczywiście bywają minusy, jest to naturalne - wydaje się, że Wine dogaduje się lepiej na Linuksie, używając natywnego tam mechanizmu X11. Na Maku nie ma już X11, więc trzeba doinstalować warstwę XQuartz, ponieważ - oprócz Wine – używają go niektóre aplikacje znane z Linuksa, takie jak Inkscape. Również GIMP wydaje się szybszy na Linuksie. Należy też wspomnieć, że brakuje mi jednolitej aktualizacji systemu + aplikacje, znanej dobrze z Pingwina (czyli dnf update / apt-get update etc). Oczywiście na Maku można to osiągnąć za pomocą AppStore, wtedy zaktualizujemy system + aplikacje, jednak tylko te, instalowane ze sklepu Apple. Niby na Linuksie jest podobnie, ale tam większość instalujemy z repozytoriów, więc aktualizacje mają szerszy zakres. W moim przypadku tylko parę aplikacji mam z AppStore, a resztę z samodzielnych instalatorów. Zdarzyło mi się używać nieaktualnego GIMP-a czy LibreOfiice, bo nie sprawdzałem ręcznie aktualizacji dla nich, toteż nie wiedziałem o nowszej wersji. Inny minus jest taki, że Apple swoje kosztuje – nie jest to tania zabawa.

Sumując jednak, czy było warto? Migrację oceniam pozytywnie, choć nie była tania. Używałem Linuksa przez ostatnie 10 lat, a Maka dopiero pół roku. Jednak już teraz wiem, że ciężko byłoby wrócić na Linuksa. Pingwinek jest świetnym systemem, ale w pewnych kwestiach mówiąc o desktopie, przypomina nieheblowany kawałek drewna. Niby można go używać, jest bardzo dobry, ale czuć miejscami szorstkość. W związku z tym – czy zostanę z Makiem na stałe? Ciężko powiedzieć, nie znam przyszłości. Na starym laptopie mam ciągle Linuksa, ale nie mam potrzeby go uruchamiać. Jestem zadowolony z macOS na tyle, że czuję wręcz nudę - wszystko działa, większa baza programów, efektów ubocznych nie odczułem (poza dziurą w portfelu). Czuję pewien dysonans i rodzaj „zdrady”, ponieważ uwielbiam Linuksa, ale dopiero macOS okazał się systemem innym niż Windows, którego tak naprawdę szukałem. Jednocześnie muszę powiedzieć, że Linuksowi nie brakuje dużo – wystarczy nieco więcej komercyjnego wsparcia. Uwierzcie mi, że nie będzie wtedy różnicy pomiędzy Linuksem i Makiem, a migracje pokroju mojej...nie będą musiały się zdarzać :-) 

Autorem wpisu jest Krystian - twórca kanału YT: Poczytnik 

8 komentarzy:

  1. pan się zestarzał i zdziadział, dla nas młodych kompletowanie zależności to sama przyjemność

    OdpowiedzUsuń
  2. fajnie się mowi o dziadzieniu i starzeniu, ale gorzej jak w pracy musisz wydrukować raport na maszynie w. funkcyjnej - ale ona nie dziala, bo nikt nie napisał sterowników na Linux ;-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmień firmę :D, nie system.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jestem na stanowisku kierowniczym, więc trochę szkoda mi zmieniać firmę ;-)

      Usuń
  4. Dawno temu, jeszcze za czasów Amigi byłem zafascynowany Apple i ich systemem. Wszystko dobrze do siebie dopasowane, działające szybko i rzadko kiedy się wieszające.
    Tęsknota za jabłkiem mi przeszła, bo wolę wolność jaką oferuje GNU/Linux. Używam tego systemu od Red Hata 6.2, aktualnie Arch Linux.
    PS. Miłej pracy z MacOs :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. także mimo pewnych wad wciąż siedzę na Linuksie, bo dostrzegam w nim zalety

      artykuł Kolegi, który przeszedł na maćka, ma być świeżym powiewem oraz innym spojrzeniem

      osobiście, jeśli chodzi o Apple odpowiada mi iOS, system stacjonarny jakoś mnie nie powala, ale też nie muszę używać tylu specjalistycznych apek - u siebie na Linuksie mam już nawet oryginalne oprogramowanie M$ (mianowicie Office mobilny), bez większych starań

      Usuń

    2. Aha, nie ukrywam, że kusi mnie najnowsza Amiga... nie wykluczam kupna

      Usuń
    3. Może jestem w tej komfortowej sytuacji, że do mojej pracy wystarcza opensource.
      Czasami doskwierają pewne braki ale już się przyzwyczaiłem.
      Jeszcze miałem epizod z hackintoshem, ale nie działało to zbyt dobrze.

      Amiga rulez ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...